21 listopada 2012

Kocie, won!

Dziś o tym, że odpowiedzialność bywa pustym jak bęben frazesem, a dobro zwierzęcia to jednak coś znacznie mniej istotnego od dobrego samopoczucia, czystej podłogi i tzw. świętego spokoju. Pewnie wsadzę kij w mrowisko, ale może czasem trzeba przyrąbać z grubej rury.

Trafiłam niedawno na blog pewnej, nazwijmy ją, Młodej Mamy. MM ma na stanie pana męża, trzymiesięczną córeczkę i kota. To znaczy, jeśli o ścisłość chodzi, pana męża z córką ma, a kota miała. Do wczoraj jeszcze.

Wczoraj bowiem zawisła na blogu notka, pokapana łezką tu i ówdzie i z pewną dozą żalu informująca drogą publiczność, że oto kot dostał nakaz eksmisji z lokalu. A taki fajny był, tak uroczo mruczał, po ścianach z  szajbą latał, ach, och...
Czym zatem naraził się podły zwierz, że państwo podziękowali mu za współpracę i wystawili za drzwi? (No, trzeba uczciwie przyznać, że znaleźli mu nowy dom, nie uwiązali do drzewa w lesie, ale mimo wszystko pokłonów bić nie będę i gratulacji składać też nie zamierzam). Czy wredne kocisko rzuciło się na paromiesięczne dziecię usiłując udusić/zagryźć/ na śmierć zadrapać niemowlaka? Czy w ataku szału odgryzło mu rękę/nogę/ucho/nos? Jaką armatę kocisko wytoczyło, że jego państwo poddali się w nierównej walce i w akcie ochrony małego człowieka przed dzikim zwierzem, zdecydowali o pozbyciu się dotychczasowego pupila z domu?

Otóż, mili moi, okazuje się, że nie poszło o odgryzione  kończyny i inne wystające fragmenty niemowlaka, nie poszło też o rzucanie się do gardła, przyduszanie i rzucanie uroku. Problemem nie do przezwyciężenia okazało się... sikanie. Zestresowany nową sytuacją kot, możliwe też, że zwyczajnie zazdrosny o nowego obywatela w rodzinie, zaczął posikiwać poza kuwetą, najwyraźniej dając sygnał swojej pani i panu, że mu tak po kociemu źle w nowej rzeczywistości, że się odnaleźć nie może. A co na to Młoda Mama tak dotąd wielbiąca futrzastego pupila? MM, kochani, stwierdziła, że owszem, lubiła kotka, nawet bardzo, ale jednak zapach kocich sików i konieczność ich notorycznego ścierania oraz prania, skutecznie ją do zwierzęcia "zniechęciły"...

Szczerze mówiąc, scyzoryk mi się w kieszeni otworzył...
Młoda Mamo, egoistko bez krztyny odpowiedzialności za zwierzę, które pod własny dach wzięłaś najwyraźniej bez gruntownego przemyślenia swojej decyzji - czy jak dziecko zasika ci po raz piętnasty kocyk, także rozważysz opcję oddania go do adopcji? Wystawisz je w kołysce za drzwi, bo "zniechęci" cię perspektywa prania zasikanego kocyka kolejny raz w ciągu dnia? A może dopiero jak podrośnie i zacznie sprawiać problemy wychowawcze, to wypiszesz je z rodziny? Młoda Mamo, nie wystawia się Bogu ducha winnego zwierzaka poza nawias swojego życia, bo przestał pasować do całokształtu, tylko wsuwa się kozaczki, zakłada płaszcz, dziecko bierze w wózek, kota pakuje w kontener i jazda do weterynarza szukać antidotum na niepożądane zachowania kota.

Jednak jak to skwitował Ony:

- Ale to wymaga zachodu, a tak problem został rozwiązany... A że kot u kogoś innego będzie sikał ze stresu, że został oddany, to już nie jej problem.


Otóż to.

W żadnym momencie planowania naszej rodziny do formatu 2+1 nie braliśmy nigdy pod uwagę opcji wyrzucenia Koty z domu - niezależnie od przyszłych ewentualnych z nią problemów.
Czyżby istniał swoisty relatywizm w kwestii odpowiedzialności?
Urodzę sobie dziecko - wychowam, odchowam, będę chuchać, dmuchać i dbać.
A zwierzę? Najwyżej wystawi się za drzwi, jak zacznie zawadzać niczym zbędny mebel w przedpokoju.

Dziecko w dom, kot won..?


                                         

17 listopada 2012

M jak mniłość

Siadła Żbiczasta poszperać w ęternecie. Siadła wygodnie, laptop odpaliła, herbaty łyk wypiła, no i masz, Kocie się zebrało na czułość - wskoczyła Żbiczastej na kolanka, uwaliła się wygodnie generując po chwili drętwienie kończyn u Żbiczastej, która nie śmiała paluszkiem ruszyć, by kotkowi nie fundować niekontrolowanego bujania.


Siedzi więc Żbiczasta z deka zdrętwiała, pęcherz powolutku daje znać, że pół litra herbaty dobrze się już przefiltrowało przez pracowite nerki, ale cóż, zwierz zalicza seans wylewu kociej mniłości, zatem starajmy się nawet nie oddychać zbyt głęboko.


Pogłaskała Żbiczasta Kotę.
Miłe dla ucha mruczenie rozległo się z wysokości kolan i stopniowo przybrało na sile stwarzając wrażenie, że Żbiczasta trzyma na kolanach chrumkającego wieprzka, a nie pospolitego futrzaka.
Głaszcze sobie Żbiczasta po łebku swego mruczącego pieszczocha, głaszcze, w ucho smyra, serce jej ciepłe uczucia zalewają, ach, jakiż kotek kochany, jakże czułości spragniony...



Też tak macie?