26 grudnia 2012

Francja elegancja

Czas: wieczorna pora, tuż po powrocie z kolejnej sesji świątecznego obżarstwa  kulturalnej biesiady w rodzinnym gronie

Miejsce: łazienka

Kontekst: odkrycie unoszącego się po domu (wyraźnie poczutego nozdrzami tuż po wejściu) mało upojnego zapaszku, którego źródłem okazały się być wykopaliska w kociej kuwecie

Akcja: Ony, w pełnym rynsztunku bojowym, czyli w garniturze, białej koszuli, pod krawatem - acz bez eleganckiego płaszcza i butów od Gucciego - wygarnia jakże efektowne i aromatyczne pokłosie kociego metabolizmu plastikową łopatką...







O: - Do czego to doszło, żebym sprzątał kocie ekskrementy w garniturze...


Doprawdy, żałuję, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia wygarniturowanemu Onemu wygarniającemu łopatką wykopaliska i  trzymającemu sobie jedną ręką wytworny krawat...
Nie sądziłam, że mam aż tak wyelegantowanego mężczyznę w domu ;)

24 grudnia 2012

Zdroooowia, szczynścia, rybiej łuski!

Ho ho ho!
Jak tam, kochani, grzeczni byliście? Zasłużyliście sobie na górę prezentów bez smagania rózgą po spiętych pośladkach? No to superświetnie, gratuluję.

W Domu Pobytu Stałego panny Koty już za godzinkę uznamy Święta za rozpoczęte, nadgryzione i poślinione, a tymczasem żbiczasta, czyli mła, rozdaje - jak sami widzicie - świąteczne całuski, Ony siedząc na kanapie w pocie czoła przeprowadza przez labirynt zabłąkaną mysz w jakiejś grze w jego telefonie, a Kota... wyrabia normę domowego śpiocha i nawet nie wie, że ona też dostanie dziś prezencik pode dżewem z bombkom.


Mam nadzieję, że drogi zwierz nie zgłosi żadnych reklamacji i przemówi o północy głosem pełnym słodyczy i uwielbienia dla swego personelu.


Tak na marginesie, po cichu liczymy na to, że naszego z takim pietyzmem udekorowanego dżewa nie spotka zbyt ciężki los;)



No to cóż,  wesołych i smacznych Świąt życzymy wszystkim naszym podczytywaczom - tym jawnym i utajonym tyż :D









17 grudnia 2012

Orka


Ponoć najtrudniejszych jest pierwszych pięć dni.
Potem już leci z górki.





Można je spędzić w kilku dostępnych trybach: "w pocie czoła", "nie wiem, w co ręce włożyć" lub "lada chwila na łeb dostanę od tych papierzysk".




Istnieje też tryb "na luzaka", ale osobiście nie praktykowałam. Nie ten poziom wtajemniczenia chyba.
W mojej fabryce pętają się  takie cholerne nieroby wtajemniczone zdolniachy, od których można by się nauczyć filozofii w stylu "lata mi ta robota", ale coś, kurczę, czasu brak na zgłębianie tajników ich warsztatu...


Kota jednakże musiała przejść już wcześniej jakiś kurs, bo doskonale wie skubana, jak to zrobić, żeby się nie narobić. I jeszcze żreć za darmo dostać;)





No.
To byle do kolejnego weekendu.








15 grudnia 2012

Czujecie?


Jak to idzie? Maj miesiącem książki, sierpień miesiącem trzeźwości w narodzie, wrzesień - pamięci narodowej, a listopad..?

Zdaje się, że listopad należałoby nazwać miesiącem inwazji rumianych, klepiących się po grubych brzuchach obleczonych w czerwone, aksamitne (fuj!) wdzianka, roześmianych, dobrodusznie wyglądających Mikołajów.

Całych tabunów Mikołajów.

W gruncie rzeczy, dokładnie jak co roku odkąd nastał nam nasz cudny kapitalizm, można odnieść wrażenie, że rumiani starce po prostu opanowują sklepowe witryny i pasaże współczesnych świątyń zwanych centrami handlowymi, tudzież "galeriami", co normalnego, inteligentnego człowieka potrafi wprawić w zdumienie, jako że normalny, inteligentny człowiek wychowany na łonie przaśnego PeeReLu za galerię uważa miejsce skupiające w swym wnętrzu Sztukę, a nie obiekty z lśniącą posadzką, porażającymi nerw wzrokowy światłami, pierdyliardem sklepów, sklepików i sklepiczków i tłumem - dzikim, oszalałym tłumem z niezrozumiałą żądzą pozbycia się wszelkich środków płatniczych z własnych portfeli.
Ale ja nie o tym przecież...
Ledwie pierwszolistopadowe znicze we wszystkich rozmiarach, kształtach, z pozytywką lub bez zniknęły ze sklepowych półek, a już następnego dnia poraził wysyp bałwanków, oprószonych syntetycznym śniegiem gałązek, turlających się bombek i Ojców Christmasów w polskim wydaniu.

Nie działa to na mnie.

Z jednej strony leci sobie zasmarkany listopad -  wiatr, deszcz, plucha, kałuże, człowiek walczy z katarem, suszy na grzejniku przemoczone skarpetki, a tu w sklepach Święta już obchodzą.
Handlowa manipulacja i porażająca sztuczność.
Jak tu w tej plastikowej sztuczności wpaść w rozanielony nastrój, gdy padający na goły łeb śnieżek wywołuje co najwyżej irytację i kalkulacje, czy nie przysypie nie daj Boże na tyle, że człowiek nie wydostanie się przez zaspy z własnego parkingu..?

Ale co się nie udało specom od świątecznego marketingu, udało się:
a) uciekającym dniom, które powoli i we właściwym tempie przybliżyły mnie do tej miłej perspektywy, że "teraz to już tylko tydzień został, olaboga:)"

b) ususzonym pracowicie pomarańczom



c) zrobionym wczoraj piernikom (i co z tego, że wskutek zbyt hojnie sypniętej mąki wyszły mi jak kamienie - będzie dobry sprawdzian jakości zębowego szkliwa;)




A Kota? Pilnuje mnie w kuchni. Jako żem istny garkotłuk i wiecznie mi coś z rąk leci, drogi zwierz najczęściej ma zapewnioną całkiem godziwą rozrywkę.




Święta idą.
Wreszcie to czuję:)


6 grudnia 2012

Wolne żarty

Podniósłszy zaspane ciało bladym świtem. Oko przetarłszy, zreanimowawszy się tradycyjną dawką kofeiny w płynie, podumawszy "po kiego ta zima przylazła, źle ludzkości z jesienią było?", popatrzywszy tępo (proszę nie oczekiwać bystrości umysłu i błysku inteligencji w oku żbiczastej z rana) na zaokienny miernik ciepłoty powietrza na zewnątrz i ujrzawszy coś w tym stylu:






(No dobra, udramatyzowałam to trochę dla zwiększenia efektu i wywołania fali współczucia w społeczeństwie - czerwony słupek nie zjechał aż do takich rejestrów, lecz utknął w okolicy minus łośmiu - według mnie wystarczających jednak do wywołania lekkiego stanu depresyjnego.)


Do tego wziąwszy pod uwagę stan, w jakim zastawszy własne auto na parkingu pod domem:





Pojawia się pytanie: czy żbiczasta udała się dziś do fabryki swym bolidem, czy utknęła w rozpaczy na parkingu bezskutecznie szarpiąc się z zamarzniętymi na amen drzwiami, bez szans nawet na dostanie się do wnętrza własnej rakiety choćby przez bagażnik..?


Niechże ktoś odda mi tę poczciwą, zapyziałą, swojską i umiarkowaną w ciepłocie jesień...






5 grudnia 2012

Zmęczenie materiału

Solo w domu - jeno Kota und Frau Służąca (dla jaj chyba wyłącznie zwana panią Koty).
Wierna sługa może sobie niniejszym podziwiać drogiego futrzaka ugniatającego sobie właśnie kołdrę w wygniecioną masę, czyli niezbędny podkład pod śpiące kocie ciało.

Oprócz obserwowania kątem oka swojego dzikiego zwierza, ślęczę jeszcze nad resztkami pracy i boleję niezmiernie, że nie można się przy tej parszywej środzie napruć jakimś ruskim spirytusem wywołującym stan MTWG*...
Nic to, odłożę na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość ów plan, a tymczasem reset mózgu mam nadzieję osiągnąć dzięki banalnym kilku godzinom we własnym łóżku. I to już lada chwila, bo sterta papierzysk zostanie zaraz szczęśliwie pokonana w nierównej walce.

Po cichu jeszcze tylko liczę na to, że może w końcu tym razem nie skończę jak bohaterka poniżej.
To się dopiero nazywa "właściwe gospodarowanie przestrzenią";)




* Mam To Wszystko Gdzieś