28 października 2012

Przepis na wieczór

Ony wyjechany (buuuu...), Kota i ja - same. Nawet pogadać z Onym się nie da, gdyż ponieważ chłop mój zalicza męski wypad, zatem absorbują go teraz dyskusje na temat nowego prezesa PZPN (czyli Polskiego Związku Poniewierki Narodowej), samochodowych wyścigów, meczowych wyników i inne Superważne Kwestie poruszane w oparach testosteronu.
I cóż tu robić z tak pięknie, acz samotnie rozpoczętym wieczorem? Spędzić gada jak najefektywniej!
Do spędzania potrzebne będą:

1) ciepły koc


(w roli koca niech wystąpi ten oto wyszperany w sieci egzemplarz, jako że swego nie zdążyłam wyprać po umazaniu go majonezem i nie będę się tu publicznie kompromitować, bo jeszcze mnie kto zgłosi do programu Upierdliwie Perfekcyjnej Pani Domu i Zagrody celem zniesienia szkolenia)

2)  lektura z kategorii "Wciągające"




(w roli Lektury Wciągającej wystąpi przed państwem dzieło autorstwa Mr Cooka, zwanego przez Onego Mr Cockiem (dobrze, że drogi Robin tego nie słyszy:P), które to pierwszy raz przeczytałam podczas pobytu w szpitalu, czym wywołałam w obsługującym mnie personelu nerwowo rzucane spojrzenia i wzbudziłam z pewnością chęć jak najszybszego pozbycia się mnie z oddziału. I tak, zgadza się, będę to czytać po raz drugi, gdyż jako książkowa dewiantka uwielbiam zaczytywać swoje książki na śmierć)

3) herbatka (choć to określenie na wyrost, gdyż to, co pijam przez Onego jest określane jako "szuwary" ze względu na unikalny zapaszek kojarzący się z wodorostami i bagnem;)




4) albo nie, może lepiej to




O, tak, tak...

I jeszcze kanapa się przyda, by móc przyjąć pozycję horyzontalną i napawać się nicnierobieniem.



No już, kończ młoda tę toaletę i posuń się.

Miłego wieczoru i w ogóle nie zwracajcie uwagi na to, że jutro poniedziałek:)








25 października 2012

Ale laska

Rzadko zdarza mi się spędzać czas godzinami śledząc z wypiekami na policzkach tzw. pochody wieszaków w ramach różnych Feszyn Łików, Mediolanów i innych modowych wynalazków.

Przyznaję się do kompletnej nieznajomości gorących nazwisk, wszelkiego modowego know-how i tego, czy deseń w groszki jest foxy i czy czerwony beret w motylki będzie pasował do różowych gaci w prążki. W gruncie rzeczy mam to w głębokim poważaniu i prędzej nawiązałabym ognistą dyskusję na temat zeszłorocznych opadów śniegu niż dała się porwać dywagacjom na temat modowych trendów.

Stąd też nazwisko niejakiej Iriny Shayk aż do dzisiaj było mi tak nieznane, jak i tajniki fizyki kwantowej, ale błąkając się po internetowych bezdrożach i czekając aż drogi koteczek (który to w przypływie nagłej i nieoczekiwanej miłości postanowił umościć sobie legowisko do spania na mych własnych nogach) postanowi wreszcie zleźć mi z kolan umożliwiając wysikanie się, trafiłam na zdjęcia ponętnie gnącej swe ciało pani...




...i niech no ktoś powie, że owe gięte pozy nie kojarzą się choć trochę z tym:


Jeśli więc jakaś agencja miałaby chęć zwerbować mą utalentowaną modelkę, chętnie służę pomocą w nawiązywaniu kontaktów biznesowych;)



A propos gorących lasek:


:)