14 września 2013

Chore, chore, szabadabada...

No i stało się.
Choroba zakradła się podstępnie, zdzira jedna nawet nie uprzedziła, że przylezie.
Nie było dyskusji, nic to, że istota kulturalna nie narzuca się nieproszona - ta łajza pojawiła się w moich progach, rozsiadła się na kanapie i tak siedzi nadal, franca niemyta.

I nic z nią nie mogę zrobić.

Nawet Kota, wydaje się, że też się zaraziła.



Zupełnie nie wiem czym zwalczyć tę cholerę.
Tabletki jakieś?
Maść?
Może zastrzyki?
Albo od razu na SzOR i dać sobie wkłuć trzy kroplówki naraz..?
Plus jakiś plaster, bandaż i gips...

Jedna jedyna pocieszająca mnie rzecz to ta, że jak ludowa mądrość głosi - cierpienie uszlachetnia.
Pocierpię zatem dalej, aż me uszlachetnienie zacznie bić innych po oczach.





Taaa...
W związku z tym Ony na dietce, a Kota dożera resztki z piątku.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz