W szufladzie, w której O. trzyma swój ukochany kalkulator (nie wiem, na co
mu ów skoro O. liczy w głowie do ósmego miejsca po przecinku i to w trzy
sekundy!) ukryłam gigantyczną czekoladę z nasmarowanymi na kartce
przeprosinami. Przeprosiny obejmowały moje choleryczne wyskoki, spoglądanie spod
byka i inne antypatyczne performanse na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni (sama
sobą jestem nad wyraz zdegustowana). Ukryłam zatem smakołyk tam, gdzie miałam
pewność iż O. prędzej czy później sięgnie pracując przy komputerze.
I poszłam wziąć prysznic.
Gdy woda przestała się lać i zaczęła do mnie ponownie dochodzić fonia, za drzwiami
łazienki zamajaczył O.. który sekundę wcześniej odkrył w szufladzie nakoksowaną
sacharozą i licznymi tłuszczami łapówę.
O.(zza drzwi tubalnym głosem) – Żbiku, nie trzeba było. Nie masz za co
przepraszać.
Ż.(odkrzykując z łazienki) –
Nieprawda. Jestem ostatnio nieznośna. Przepraszam!
O. – Nie przepraszaj, ja cię kocham taką, jaka jesteś.
Ż. – Aktualnie to ja jestem GOŁA.
O. – O! I taką kocham cię najbardziej!
Nie wątpię.
Lustereczko, powiedz przecie…
jak miło :)
OdpowiedzUsuń