15 grudnia 2012

Czujecie?


Jak to idzie? Maj miesiącem książki, sierpień miesiącem trzeźwości w narodzie, wrzesień - pamięci narodowej, a listopad..?

Zdaje się, że listopad należałoby nazwać miesiącem inwazji rumianych, klepiących się po grubych brzuchach obleczonych w czerwone, aksamitne (fuj!) wdzianka, roześmianych, dobrodusznie wyglądających Mikołajów.

Całych tabunów Mikołajów.

W gruncie rzeczy, dokładnie jak co roku odkąd nastał nam nasz cudny kapitalizm, można odnieść wrażenie, że rumiani starce po prostu opanowują sklepowe witryny i pasaże współczesnych świątyń zwanych centrami handlowymi, tudzież "galeriami", co normalnego, inteligentnego człowieka potrafi wprawić w zdumienie, jako że normalny, inteligentny człowiek wychowany na łonie przaśnego PeeReLu za galerię uważa miejsce skupiające w swym wnętrzu Sztukę, a nie obiekty z lśniącą posadzką, porażającymi nerw wzrokowy światłami, pierdyliardem sklepów, sklepików i sklepiczków i tłumem - dzikim, oszalałym tłumem z niezrozumiałą żądzą pozbycia się wszelkich środków płatniczych z własnych portfeli.
Ale ja nie o tym przecież...
Ledwie pierwszolistopadowe znicze we wszystkich rozmiarach, kształtach, z pozytywką lub bez zniknęły ze sklepowych półek, a już następnego dnia poraził wysyp bałwanków, oprószonych syntetycznym śniegiem gałązek, turlających się bombek i Ojców Christmasów w polskim wydaniu.

Nie działa to na mnie.

Z jednej strony leci sobie zasmarkany listopad -  wiatr, deszcz, plucha, kałuże, człowiek walczy z katarem, suszy na grzejniku przemoczone skarpetki, a tu w sklepach Święta już obchodzą.
Handlowa manipulacja i porażająca sztuczność.
Jak tu w tej plastikowej sztuczności wpaść w rozanielony nastrój, gdy padający na goły łeb śnieżek wywołuje co najwyżej irytację i kalkulacje, czy nie przysypie nie daj Boże na tyle, że człowiek nie wydostanie się przez zaspy z własnego parkingu..?

Ale co się nie udało specom od świątecznego marketingu, udało się:
a) uciekającym dniom, które powoli i we właściwym tempie przybliżyły mnie do tej miłej perspektywy, że "teraz to już tylko tydzień został, olaboga:)"

b) ususzonym pracowicie pomarańczom



c) zrobionym wczoraj piernikom (i co z tego, że wskutek zbyt hojnie sypniętej mąki wyszły mi jak kamienie - będzie dobry sprawdzian jakości zębowego szkliwa;)




A Kota? Pilnuje mnie w kuchni. Jako żem istny garkotłuk i wiecznie mi coś z rąk leci, drogi zwierz najczęściej ma zapewnioną całkiem godziwą rozrywkę.




Święta idą.
Wreszcie to czuję:)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz